Kajakowe Eldorado
Prowadzący: Ewa Kruszewska
Telefon: 604 459-528
Email:
Termin: 21.08 – 8.09
Kraje: RUMUNIA – delta Dunaju
Trasa: Calarasi – Dunaj - Sf. Gheorghe - Morze Czarne

6.

„I NADDUNAJSKIE LATO”

RUMUNIA – delta Dunaju

Calarasi – Dunaj - Sf. Georghe - Morze Czarne

21.08 8.09.2013

prowadząca: Ewa Kruszewska

 

Nasza przygoda z rumuńskim Dunajem zaczęła się 24 sierpnia w Calarasi, dokąd dotarliśmy 4 dnia podróży z Warszawy, kiedy przez Sighisoarę, Trasę Transfogarską (było co podziwiać) i zamek Vlada Palownika przemierzaliśmy Transylwanię.

Pierwsze spotkanie z rzeką robiło spore wrażenie – Dunaj jest tu naprawdę wielki a drugi, bułgarski brzeg ledwie rysuje się na horyzoncie. Zanim zdążyliśmy ochłonąć z wrażenia po wyjątkowo serdecznym powitaniu, z jakim spotkaliśmy się ze strony rumuńskich organizatorów TID, ci podzielili się z nami, zaskakującym też dla nich, spostrzeżeniem o  wyjątkowo niskim stanie rzeki – ze średnią prędkością nurtu ok. 2 km/h i średnim przepływem ok. 3000 m3/s, przy standardowym o tej porze roku na poziomie 5000.

Z Calarasi wystartowaliśmy 25 sierpnia,  by po 386 km i 8 dniach (z dodatkowym jednym dniem postoju), w słońcu,  deszczu, wietrze, na wielkiej fali, ale też po wodzie gładkiej jak stół, oszołomieni zmiennością krajobrazów i ilością wrażeń, wypłynąć na Morze Czarne, pokonując deltę południową odnogą Dunaju – Sfantu Gheorge.

Rzeka

Urzeka. Wielkością, nieregularnością, różnorodnością krajobrazów i urozmaiceniem  brzegów – przeważnie malowniczo zielonych, często spektakularnie skalistych lub po prostu błotnistych. Odnogami i wyspami, których wielkość pokażą tylko mapy. Niewielką ilością miejscowości i urodą lub skalą tych spotkanych po drodze – od małych wiosek, rozłożonych wokół starożytnych rzymskich ruin do wielkich portów o morskim charakterze. Ciepłą i czystą wodą. Na swój sposób również brakiem turystycznej infrastruktury – dzikimi biwakami, prowizorycznie aranżowanymi z okazji międzynarodowego spływu. Urzeka nawet wielkością fal, gdy płynie się pod wiatr w pełnym słońcu, a ciepła i czysta woda przelewa się przez kajak.

Delta

Z perspektywy jednej z głównych odnóg Dunaju trudno jest stwierdzić, jaka w zasadzie jest delta.

Woda jest tu jedynym medium komunikacyjnym – odciętych odnogami Dunaju lądowych części delty nie łączą żadne inne drogi. Odnoga Sf. Gheorge, wielkością porównywalna chwilami z Wisłą, z wyraźnym nurtem, sporym ruchem barek i dużych statków oraz niezbyt dostępnymi brzegami nie zapowiada tego, co dzieje się za szpalerami drzew wzdłuż jej brzegów. Spotkana po drodze wieża widokowa ukazuje deltę jako rozciągnięty po horyzont płaski dywan trzcin. Z opowiadań częstszych bywalców tych okolic wiemy jednak, że wystarczy zboczyć z głównego nurtu rzeki, a krajobraz zmienia się na inny. Wiemy też, że bez dobrych map trudno jest się tam odnaleźć – przy skrzyżowaniach rzeki z kanałami, gdzie łączy się 4 czy 5 możliwych do wyboru dróg, nie znajdziemy drogowskazów…

Legendarnych komarów nie udało się nam doświadczyć – pod tym względem był to podobno rok nietypowy i skala problemu nie przekraczała średniej mazurskiej.

Pogoda

Z pogodą trafiliśmy wyjątkowo  -  podobno w 6 letniej historii TID Romania nigdy wcześniej nie padało więcej, niż raz, my trafiliśmy na to parokrotnie. Podobnie z silnym lub porywistym wiatrem, który parę razy dał nam się we znaki zwłaszcza, kiedy płynęliśmy w przeciwnym do niego kierunku. Przy wietrze ok. 50 km/h od lądu, 1,5 km z Morza Czarnego do biwaku w Sf. Gheorge płynęliśmy 1,5 godziny, a połamane maszty namiotu przy próbie jego rozstawienia dowiodły obiektywnej siły żywiołu. Normą jednak były dni gorące i słoneczne, czego efekty podsumował jeden z austriackich uczestników stwierdzeniem: „After two days of TID everyone looks like a Romanian”.

Ludzie

Ważnym, jeśli nie najważniejszym aspektem spływu była jego atmosfera – czyli ludzie.

Świetny, międzynarodowy kajakarski klimat TID znany był już wcześniej niektórym z nas, jednak atmosfera tego odcinka stworzona przez jego rumuńskich organizatorów zaskoczyła bardzo miło nas wszystkich. Na duży szacunek zasługuje też fenomenalna organizacja spływu – na rzece bez żadnej bazy turystycznej i przy nieprzewidzianie niskim poziomie rzeki, wszystko działało bez zarzutu, co więcej – na każdym kroku spotykały nas wyjątkowo miłe niespodzianki.

Wyrazy uznania!

Wrażenia

Chcemy tam wrócić. Wiemy, że to dopiero początek, że tylko dotknęliśmy uroków dolnego Dunaju, dziś wiemy już tez, co zobaczymy i czego nie ominiemy następnym razem. Rumuński Dunaj jest wciągający – może przez ilość rozwidleń, wysp i różnych możliwych dróg, które, nie tylko w delcie, pozwalają płynąć wciąż nową, nieznaną trasą. A może przez serdeczność ludzi w tym kraju, dzięki którym wszystko jest tu lekkie, łatwe i przyjemne. Jedno wiemy na pewno - była to wyprawa wyjątkowa.

EK

 

 

Z dziennika pokładowego EK …

 

TID ROMANIA 2013

Uczestnicy: Ewa Kruszewska, Dariusz Kamiński, Tadeusz Kuligowski, Tomasz Wiśniewski

24.08. sobota, CALARASI

Do Calarasi przybywamy wczesnym popołudniem. Już z oddali wita nas Teo a po chwili też Costin, prezes TID Romania, którego po paru miesiącach korespondencji możemy w końcu poznać osobiście.

Zaskakuje nas wyjątkowo serdeczne przyjęcie ze strony organizatorów, wielkie wrażenie robi też pierwsze spotkanie z rumuńskim Dunajem, bo rzeka jest tu naprawdę wielka. Organizatorzy z pewną konsternacją informują nas jednak, że tak niskiego poziomu rzeki nikt tu już nie pamięta. Na moje pytanie o prędkość rzeki słyszę wyrok na najbliższe 10 dni – ok. 2 km na godzinę. Wiemy już, że łatwo nie będzie.

Na majaczącym w oddali drugim brzegu kończy się właśnie Bułgarski TID – możemy, co prawda, przejechać do Silistry promem, jednak zabieramy się za przygotowanie kajaków i rozstawianie namiotów, co okazuje się niełatwe na kamienistym „trawniku” przy Calarasi Bussines Centre. Już  żałujemy niezabranych z Polski młotków czy siekier, a ich wspomnienie powracać będzie jeszcze nie raz. W międzyczasie pojawiają się inni uczestnicy rumuńskiej ekipy, których spotykamy później w pobliskim barze – m.in. legendarną postać TID Romania – Daniela4eyes, czterookiego Daniela, nazywanego też „Oczami Dunaju” – nie tylko z powodu charakterystycznych, okrągłych styropianowych pływaków zamontowanych przy okularach.

25.08. niedziela, CALARASI – DUNARENI, 46 km

Ok. 8-ej rano do rumuńskiego brzegu i naszego biwaku przybywa z Bułgarii parędziesiąt kajaków TID, przechodząc tradycyjną wodną odprawę paszportową. Pakujemy kajaki w strasznym pospiechu – odprawa takiej ilości uczestników przebiega zaskakująco sprawnie. Rumuńscy przyjaciele pomagają nam we wszystkim, łącznie ze znoszeniem ciężkich kajaków, pełnych wszystkiego co, jak sądzimy, będzie nam przez najbliższy tydzień niezbędne. Dziwi nas zaskoczenie Rumunów wagą naszych kajaków – wówczas nie wiemy jeszcze, jak zadbają o nas organizatorzy i jak polubimy rumuńską kuchnię…

Schodzimy na wodę niemal ostatni, nieśmiało mierząc się z wielką rzeką i wizją niemal pięćdziesięcio kilometrowego odcinka wolno płynącej wody. {Na drugim zakręcie w lewo po wypłynięciu z Calarasi dotarliśmy najdalej na południe ze wszystkich dotychczasowych wypraw pod patronatem TPLŁE - coś tak 44,125303 szer. geogr. północnej. (przyp. JK)} Odległe brzegi tej szerokiej rzeki, wraz z jej biegiem zaczynają być coraz ciekawsze - upewniając się, że połowa odcinka za nami, zatrzymujemy się na chwilę przy kuszącym skałami prawym brzegu. Do biwaku przy Dunareni docieramy ok. 17tej, znów witani przez Teo, który zaprasza nas na czekający już obiad. Odległy od najbliższej miejscowości leśny biwak wypełnia zapach pieczonych na grillu baranich „mici” a gdy udaje się nam już wytaszczyć kajaki z błotnistego brzegu, oczy cieszy miły widok piwa leżącego w misach z lodem w bagażniku auta lokalnego sprzedawcy. W trakcie objadania się pieczonymi specjałami zawieramy pierwsze znajomości – przysiada się do nas Holender płynący z ekipą niemiecką, ekipa niemiecka z kolei pyta, skąd mamy takie fajne koszulki TID Romania i po paru chwilach już duża część Niemców ubrana jest tak jak my.  W promieniach zachodzącego tu godzinę później, niż w Polsce słońca, zajadamy podarowane przez organizatorów słodkie winogrona i powoli zbieramy się do snu. Wtedy właśnie dociera do nas zaproszenie – wiceburmistrz Dunareni czeka na Polską ekipę z kolacją. W ten sposób do późnego wieczora, w towarzystwie lokalnych władz i rumuńskich uczestników spływu chwalimy doskonały gulasz, przygotowany, jak się okazało, przez naszego współbiesiadnika, pracującego na co dzień w znanej rumuńskiej restauracji w centrum Paryża. Nieznoszący baraniny Darek, pytany o wrażenia kulinarne, rozpływa się w zachwytach nad potrawą. Gdy dociera do niego, że całe popołudnie zajada się baraniną – od tej pory staje się dużym jej miłośnikiem. Smaku temu upalnemu wieczorowi dodaje jeszcze pachnąca palinka serwowana przez naszego gospodarza - wiceburmistrza Dunareni.

26.08. poniedziałek, DUNARENI – SEIMENI, 43 km

Schodzimy na wodę niespiesznie – o  10tej. Tego dnia, oswojeni już ze skalą rzeki, możemy lepiej przyjrzeć się ogromnym barkom i statkom, których pełno na rzece. Tego dnia biwak, ze względu na wyjątkowo niski stan rzeki, przeniesiony został 3 km dalej, niż zwykle – w okolice Seimeni, gdzie docieramy ok. 16-tej. Tam, pod parasolami ustawionymi przez sprzedawców gorących potraw i zimnych napojów, dopada nas solidna burza. Nie opuszczając dogodnego schronienia, popołudnie spędzamy racząc się grillowaną baraniną w towarzystwie właściciela posesji udostępnionej spływowi, mając przy tym okazję zrewanżować się polskimi trunkami eksportowymi za poczęstunek z dnia poprzedniego. Dzień kończymy kolacją z Costinem, zaproszonym przez nas na degustację „ciorba de burta” w polskim stylu, czyli flaków. Miejscową wersję tej potrawy poznaliśmy w drodze na spływ (ciorba de burta od naszych flaków różni się w zasadzie tylko dodatkiem śmietany).

27.08. wtorek, SEIMENI – HARSOVA, 39 km

Odcinek wydaje się krótki, więc w błogiej nieświadomości tego, co czeka nas tego dnia, nie spieszymy się ze startem. Dzień zapowiada się pięknie, a że prezes TID Romania proponuje nam dziś swoje towarzystwo, również ciekawie. O 10tej schodzimy na wodę i po paru kilometrach wiemy już, co znaczy płynąć Dunajem pod wiatr. Nasza nierówna walka z przeznaczeniem trwa cały dzień, jednak towarzystwo dobrego przewodnika dodaje rumieńców temu trudnemu ale, jak się okazuje, wyjątkowo malowniczemu odcinkowi. Gdyby nie Costin, nie zauważylibyśmy pewnie wielu ciekawych miejsc, jak np. położona na prawym brzegu skromna Capidava z ruinami okazałej rzymskiej twierdzy. Zatrzymujemy się na krótko przy miejscowości Ghindaresti, z charakterystyczną skałą, która, dzięki niskiemu poziomowi rzeki, spektakularnie zawisła nad wodą. Tam robimy tylko szybkie zakupy – obawa przed dalszą drogą pod wiatr nie pozwala nam zajrzeć w okolice prawosławnego klasztoru, polecanego poprzedniego dnia przez Nikiego – Bułgara, oficjalnego specjalisty od niuansów trasy. Nie jest to zła decyzja – kiedy o 18tej z minutami docieramy na biwak, spora część spływu jest jeszcze na wodzie a ostatnie kajaki przybijają do brzegu o zachodzie słońca. Niektórzy zostali też gdzieś po drodze, odkładając płynięcie na dzień następny.

Biwak w Harsovej jest nietypowy – położony nieopodal miasta, z całonocną ochroną lokalnej policji. Leżącej w dolinie wśród skał Harsovy nie mamy jednak okazji poznać bliżej – tuż po rozbiciu namiotów zaczyna kropić, a bardziej lub mniej ulewny deszcz towarzyszy nam całą noc. Tego wieczora jedyną aktywność przejawiają bezpańskie psy, które towarzyszyły nam na każdym biwaku, tu jednak wyjątkowo pracowicie zajęły się rozwlekaniem zgromadzonych przy namiotach śmieci, czego efekt podziwiamy rano z dużym uznaniem.

28.08. środa, HARSOVA – STANCUTA, 31 km

Na wodę schodzimy o 10tej z miłą świadomością, że czeka nas najkrótszy odcinek całego spływu. Po drodze mamy okazję na kąpiel w miejscu polecanym przez Nikiego - przy rozległym rozwidleniu rzeki jej niski stan zafundował nam okazałe plaże, a że woda na całym rumuńskim odcinku Dunaju jest bardzo ciepła i czysta – każda kąpiel sprawia dużą przyjemność. Do biwaku w okolicach Stancuty docieramy tuż przed deszczem, dlatego miłą niespodzianką jest duża wiata i czekająca tam na nas gorąca zupa rybna. W trakcie obiadu oficjalnie wita nas mer miasta, przemawiający po rumuńsku z tłumaczeniem na angielski, co jest kolejnym na rumuńskim TID złamaniem nie dla wszystkich zrozumiałej konwencji ustanawiającej niemiecki oficjalnym językiem spływu.

29.08. czwartek, STANCUTA – BRAILA, 49 km

Start planowany na 8 rano opóźnia się nam o pół godziny, jednak ten dość długi odcinek pokonujemy sprawnie - do godziny 16tej. Zawdzięczamy to doskonałej, słonecznej pogodzie i sprzyjającemu wiatrowi. Płynąc odnogą poza głównym nurtem rzeki spotykamy zaskakujący widok – duży port wojskowy. Po paru kolejnych meandrach wyłania się przed nami Braila – największe dotąd miasto na trasie. Wyjście z wody w porcie nie przewiduje chyba obsługi tak drobnych jednostek, jak kajaki i nie należy do najłatwiejszych ale biwak na skwerze dużego miasta jest dla nas pewną odmianą. Jest tu też okazja zrobienia większych zakupów, ale dla nas, biorąc pod uwagę nasze zapasy, nie jest to zbyt istotne.

30.08. piątek, BRAILA – LUNCAVITA, 53 km

Czeka nas najdłuższy odcinek spływu, dlatego zbieramy się tego dnia dość sprawnie i na wodzie jesteśmy o 8.30. Chwilę po odbiciu od brzegu znów wita nas wiatr i rosnąc w siłę nie opuszcza nas przez pierwsze 20 km. Już po godzinie mijamy parę kajaków, które na brzegu zamierzały przeczekać najgorsze, my jednak płyniemy dalej. Walka z wielkimi falami na szerokiej tu rzece kosztuje nas wiele, jednak w okolicach Galati wiatr powoli cichnie i daje nam możliwość przyjrzenia się ogromu portowi i stoczni. Przez parę kilometrów lawirujemy między zacumowanymi na całej szerokości rzeki barkami by po ok. 30 km pozwolić sobie na półgodzinny odpoczynek przy małej plaży, na której spotkało się wielu innych uczestników spływu.

Do biwaku przy Luncavicie docieramy ok. 19.30 – niedługo przed  zachodem słońca na czystym już niemal niebie. Głodni i zmęczeni, ale zadowoleni z siebie, odkładamy na później rozstawianie namiotów na rzecz zasłużonego zimnego piwa, czekającego na nas przy stołach zastawionych smakołykami przez mera Luncavity. Poczęstunek okazuje się godną nagrodą – zupa rybna, pyszna potrawa z fasoli, sałatki oraz, rzecz jasna, gulasz z baraniny. No i pachnąca palinka. I wino. I góra arbuzów. To jest to!. Mer miasta przeprasza nas za brak obiecanych występów folklorystycznych, które nie doszły do skutku z powodu późnej pory zakończenia dzisiejszego etapu i, jako że zespół dziecięcy poszedł już spać, zaprasza nas na wieczorny koncert rockowy do pobliskiego miasteczka. Przedstawia też śmiałe plany dotyczące miejsca naszego biwaku – teraz jeszcze dzikiego, lecz nazywanego przez rumuńskich organizatorów najpiękniejszym biwakiem w Rumunii. Z unijną pomocą ma powstać tu w przyszłości kemping z prawdziwego zdarzenia. Późnym wieczorem, wracając do namiotów po wesołej kolacji, widzimy jeszcze pojedyncze kajaki dopływające do biwaku w świetle księżyca.

31.08. sobota, LUNCAVITA – TULCEA, 44 km

Mapy zapowiadają prosty, nieurozmaicony odcinek, bez rozwidleń, wysp i innych dunajskich atrakcji, który jednak wprowadzić ma nas wprost w deltę Dunaju. Większość trasy przebiega wzdłuż granicy z Ukrainą, położoną na lewym brzegu rzeki. Po ok. 35 km granica, wraz z lewą odnogą odbija na północ, my jednak wpływamy w prawą odnogę – Sf. Gheorghe i po paru kilometrach docieramy do Tulczy. Tam przy drewnianym pomoście w samym centrum miasta czekają na nas organizatorzy, od których odbieramy  gadżety zapowiadające dwa dni pełne atrakcji – ten weekend należy w Tulczy do Rowmania Fest. Wyposażeni w festiwalowe koszulki, szczegółowy program, opaski uprawniające nas do darmowego przepływania statkiem na drugi brzeg oraz talony do pobliskich barów płyniemy na biwak po drugiej stronie rzeki, na plaży przy Tudor Vladymirescu. W ostatnich promieniach zachodzącego słońca opuszczamy namioty, przeprawiamy się na drugi brzeg i wpadamy w wir miejskich i festiwalowych rozrywek. Degustacji kolejnych potraw z baraniny i tutejszych piw towarzyszą dochodzące ze sceny dźwięki solidnego rocka, wieczór kończymy jednak tańcząc pod sceną przy muzyce Taraf de Haidouks, o których słyszeliśmy jako o najlepszym zespole cygańskim zarówno w Rumunii, jak i na świecie. O północy, ostatnim statkiem przeprawiamy się na drugi brzeg, długo pozostając pod wrażeniem tego koncertu.

1.09. niedziela, TULCZA, dzień wolny

Pierwszy wolny dzień spływu wita nas pięknym słońcem i czystym niebem, co nie ułatwia nam planowanego wylegiwania się w namiotach. A że tego dnia spoczywają też na nas obowiązki reprezentacyjne, przed południem stawiamy się na drugim brzegu, gdzie zebrać się miała cała załoga smoczej łodzi TID, startującej w tradycyjnym wyścigu. Skład załogi to 10 przedstawicieli poszczególnych krajów uczestniczących w TID Romania i sternik. Wcześniej jednogłośnie wybraliśmy do tego zadania Tadeusza – jako najlepszego z naszej ekipy. Pół dnia spędzamy w okolicach jeziora  Ciuperca, gdzie odbywają się, oprócz wyścigu smoczych łodzi, również zawody triatlonowe. Wspierając mentalnie przygotowania naszego zawodnika żywo dopingujemy też polskiego uczestnika triatlonu, Michała Jezierskiego, o którego istnieniu dowiadujemy się z megafonów i który musi być chyba szczerze zaskoczony tradycyjnym polskim „Dawaj, Michał, dawaj!” słyszanym w rumuńskiej Tulczy. Wyścig smoczych łodzi, poprzedzony krótkim szkoleniem techniczno-taktycznym i próbą na wodzie, okazuje się pełnym sukcesem – zbieranina TID-u nie zajmuje ostatniego miejsca. Oficjalne zdjęcie z patronem imprezy – Ivanem Patzaichinem, wielokrotnym medalistą olimpijskim w kajakarstwie, kończy sportową część dnia. Nie zostaje nam już wiele czasu na zwiedzanie miasta, krótki spacer po nim łączymy więc z uzupełnieniem zapasów – następny biwak czeka nas bowiem już w delcie Dunaju, z dala od cywilizacji.

Na najciekawszy koncert festiwalu czekamy wzbogacając nasze doświadczenia kulinarne w festiwalowym barze. Po zmroku na scenie pojawia się zespół Urma z jego liderem i naszym towarzyszem wodnej podróży, Manim. Ze sceny udekorowanej kajakami pada wiele ciepłych słów pod adresem uczestników spływu, a serię pozdrowień otwierają  te adresowane do naszej, polskiej ekipy, co sprawia nam, rzecz jasna, wielką przyjemność i grozi pęknięciem z dumy. Po koncercie ostatni statek zabiera nas na drugi brzeg, wieczór jednak na tym się nie kończy…

2.09. poniedziałek,  Tulcea – Murighiol, 44 km

Startujemy tuż po 9tej, z miłą myślą o pięknej pogodzie i niedługim 37-kilometrowym odcinku. Po paru kilometrach ulegamy namowom rumuńskich przyjaciół i lądujemy z nimi w małej przybrzeżnej knajpce, w której czas zwalnia na chwilę przy lokalnym winie. Dalsze płynięcie deltą otwiera przed nami nowe wyzwania – dużej uwagi wymaga popłynięcie właściwą odnogą czy kanałem, a czteroramienne wodne skrzyżowania są dla nas pewną nowością, choć rzeka bliższa jest już znanej nam skali. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze na skalistym brzegu Mahmudii, przy ostatnim sklepie przed ujściem Dunaju. Tam niebo zaczyna się chmurzyc i do biwaku płyniemy już w solidnym deszczu. Gdy po 17tej docieramy na miejsce wiemy już, że odcinek tego dnia był nieco dłuższy od planowanego. Przeczekujemy słabnący już deszcz, po czym rozbijamy namioty i zabieramy się za gotowanie flaków, na które wcześniej zaprosiliśmy naszego dzisiejszego towarzysza podroży, Razvana.

3.09. wtorek, MURIGHIOL – SF. GHEORGHE, 44 km

Według zapowiedzi i ostrzeżeń Nickiego ostatni odcinek spływu wymagać ma jeszcze większej przytomności w wyborze odpowiednich rozwidleń rzeki – pod groźbą nie tylko nadłożenia od parunastu do parudziesięciu kilometrów, ale też możliwości znalezienia się głęboko w labiryntach kanałów i jezior delty, daleko od planowanego biwaku. Sprawę ułatwiają nasze dokładne mapy i dobra pogoda, pomaga też doświadczenie poprzedniego dnia, dlatego bez większych kłopotów pokonujemy kolejne kanały skrótów i odnajdujemy zapowiadane ciekawostki trasy. Jedną z nich ma być wieża widokowa, pozwalająca sięgnąć okiem w głąb delty, czego jesteśmy bardzo ciekawi. Widok z góry nieco nas jednak rozczarowuje – płaski, równy dywan trzcin rozciągnięty po horyzont, przerywany ledwie widocznymi jeziorkami, których obecność odgadujemy bardziej z map niż z wysokości wieży – pejzaż porównywalny może z biebrzańskim, jednak nie tak barwny i, rzecz jasna,  dużo większej skali – krótko mówiąc nudny. Niestety tylko z opowiadań wiemy, że wpływając w mniejsze odnogi rzeki czy węższe kanały spotyka się inne, ciekawsze widoki, nam tym razem nie jest jednak dane tego doświadczyć. Duże nadzieje wiążemy natomiast z polecaną przez Nickiego jedyną przed Morzem Czarnym piaszczystą plażą, jednak pogoda zaczyna się psuć i kiedy tam docieramy, kąpiel przy rosnącym wietrze nie jest już taką atrakcją.

Do Sf. Gheorghe, położonego ok. 1,5 km od ujścia rzeki, przybywamy w kropiącym deszczu krótko po 17tej. Kiedy zastanawiamy się, które z niedogodnych wyjść z obetonowanego portowego basenu będzie najmniej bolesne dla kajaków, rumuńscy towarzysze proponują nam zaskakujące rozwiązanie, zapraszając nas do popłynięcia z nimi dalej i spędzenia nocy na plaży. Co roku, od początku TID Romania, duża część rumuńskich uczestników opuszcza na tę noc ostatni oficjalny biwak w Sf. Gheorghe, wypływając kajakami na Morze Czarne i nocując na plaży, świętuje we własnym gronie zakończenie spływu. Pomysł przypada nam do gustu, więc zachód słońca oglądamy już nad brzegiem morza, z panoramą odległych burzowych chmur i tęczy na ich tle.

Jesteśmy głodni, a że jest to nasz ostatni posiłek na spływie i zapasy, choć mocno zdekompletowane, są nadal niemałe, postanawiamy zaprosić rumuńskich towarzyszy na wspólną kolację. Zabieramy się więc za przyrządzenie w kociołku potrawy, która ma być konglomeratem puszek, które przybyły tu z Polski a jej kluczem „wszystko co w sosie pomidorowym” – składać się ma więc z fasoli po bretońsku, kulek mięsnych w sosie barbecue, gulaszu węgierskiego i makaronu. Nasi goście dzielnie radząc sobie z solidnymi porcjami, nadają jej zaszczytne miano „gulaszu curiosa”, po czym rewanżują się świetnym rumuńskim winem, serwowanym w pięknym, starym szklanym kielichu, wiezionym w kajaku przez cały rumuński Dunaj specjalnie na ten wieczór. Długo jeszcze potem siedzimy razem przy ognisku pod wyjątkowo rozgwieżdżonym niebem, zauroczeni biwakiem na brzegu Morza Czarnego.

4.09. środa,  SF. GHEORGHE, oficjalne zakończenie spływu

Urok poprzedniego wieczoru nie zapowiadał tego, co miało nas tego dnia czekać. Zaczęło się jednak niewinnie – wstajemy ok. 7ej, leniwie rozpoczynając ostatni, słoneczny i wietrzny dzień spływu. Plan na dziś przewiduje dotarcie do ujścia rzeki pozostałych uczestników TID i wspólne zdjęcie pamiątkowe na morzu, co nastąpić ma ok. 11tej, jednak wraz ze wzmagającym się wiatrem wydaje się to coraz mniej prawdopodobne a po 10tej zmiana planów jest już pewna - dociera do nas wiadomość, że wiatr od lądu będzie się tylko wzmagał i TID zostaje w Sf. Gheorghe. Sprawnie, ale nie bez żalu, zwijamy nasz obóz i rzucamy się do walki z piekielnie już wówczas silnym wiatrem i dużą falą w ujściu rzeki. Przepłynięcie 1,5 km pod wiatr i pod prąd zajmuje nam heroiczne 1,5 godziny. Do portu w Sf. Gheorghe dopływamy zadziwieni siłą wiatru i wielkością fal ale i dumni z siebie.

Nie spodziewaliśmy się nawet, że tu może wiać jeszcze mocniej, szybko jednak daje się to zauważyć po trzaskających jeden po drugim masztach naszego namiotu już przy jego rozstawianiu. Chroniąc się przed wiatrem, w oczekiwaniu na wieczorne oficjalne zakończenie spływu, czas spędzamy w nielicznych barach i restauracjach. Jeszcze przed wieczorem przygotowane wcześniej kajaki zostają załadowane na statek, który zabrać ma nas do Tulczy następnego dnia.

Impreza kończąca 6tygodniowy spływ zaczyna się o 18tej od kolejnej zupy rybnej i ryby w warzywach z nieodzowną mamałygą. Nie jest łatwo – niewiele wcześniej zajadaliśmy się przecież jesiotrem. Sytuacje ratuje część oficjalna, którą rozpoczyna przemówienie prezesa TID 2013, Serba przekazującego prezydencję przyszłorocznego spływu w ręce Węgrów. Kolejny raz cieszą słowa muzyka  Maniego, mówiącego o międzynarodowym języku dunajskim, który jego zdaniem, narodził się na tegorocznym spływie i być może powinien zostać obowiązującym językiem TID. Posypały się dyplomy i pamiątki – zwłaszcza w uznaniu tych, którzy przepłynęli cały Dunaj od Ingolstadt w Niemczech do rumuńskiego Sf. Gheorghe. Dyplomy i gromkie brawa dostajemy też my – czteroosobowa ekipa z Polski, po cichu dumna z porannej uwagi Dokana, że TID Romania mogą uznać za ukończony tylko uczestnicy, którzy dotarli do Morza Czarnego. Wieczór jest długi i wesoły, zwłaszcza po połączeniu sił i trunków stołów Rumuńsko-Polskiego z Niemiecko-Węgiersko-Serbskim.

Z żalem po kończącym się spływie wracamy do łopoczących na wietrze namiotów z błąkającymi się między nimi miejscowymi krowami, starając się nie myśleć o barbarzyńskiej porze jutrzejszej pobudki.

5.09. czwartek, SF. GHEORGHE – TULCEA

Jest jeszcze ciemno, kiedy zaczynamy pakować się w powrotną drogę do Tulczy. Szczęśliwie na statku znajdujemy kawiarnię – gorąca kawa pomaga przetrwać niełatwy poranek. Widok górnego pokładu pełnego kajaków na tle ujścia Dunaju w blasku wschodzącego słońca nie da o sobie zapomnieć pewnie jeszcze długo.

Po 6 godzinach podróży pod prąd odnogą Sf. Gheorghe i sprawnym rozładowaniu kajaków w Tulczy z żalem żegnamy kończący się spływ. O dalszą podróż do naszych samochodów pozostawionych w Calarasi nie musimy się martwić – rumuńscy organizatorzy zabierają nas ze sobą busem, kajaki razem ze swoimi przyczepą, a bagaże prywatnymi samochodami. Do odległego o 200 km Calarasi docieramy przed 17tą, ale już po drodze odległe marzenie o łóżku z pościelą i ciepłym prysznicu zaczęło się przeradzać w chytry plan znalezienia hotelu jak najszybciej, co okazuje się nietrudne – motel Monika czeka na nas 500 m od naszych samochodów. Wdzięczni za całą dunajską przygodę i pomoc okazaną nam w jej trakcie, żegnamy się z rumuńskimi organizatorami, z nadzieją, że wrócimy tu jeszcze. Doszorowani w pachnących hotelowych łazienkach, wieczór spędzamy przy kolacji na tarasie z widokiem na Dunaj i odległy bułgarski brzeg, z którymi przyszło nam już pożegnać. Jakoś wtedy do nas nie dotarło, że jesteśmy teraz najdalej na południu ze wszystkich dotychczasowych wypraw pod patronatem TPLŁE, coś tak 44,125303 szer. geogr. północnej (ściśle rzecz biorąc osiągnęliśmy ją prawie 2 tyg. wcześniej po 10 km od startu I etapu w Calarasi), nieco ponad 500 km po południku od południowego krańca Polski w Bieszczadach.

 

Ewa Kruszewska

 

Powrót do Polski odbył się podobnie jak przyjazd, przez Węgry i Słowację z kajakami na dachach naszych aut, tylko w Rumunii przez Karpaty był inną drogą – doliną Bystricy i przez przełęcz pomiędzy Karpatami Rodniańskimi i Marmaroskimi. Piękne widoki, tylko żeby jeszcze jakość nawierzchni była lepsza. Rzeka choć też piękna, jako trasa spływu nie wydaje się już tak atrakcyjna, głównie za sprawą licznych agro-industrialnych przeszkód.

 

 

 

 

 

Ostatnia modyfikacja: 2014-01-27
OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_0_02_Euro_Rum 2013_06_0_03_Rum_delta OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_008_dk_001 2013_06_010_dk_003 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_013_dk_005 2013_06_015_dk_006 2013_06_016_dk_007 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_020_dk_009 2013_06_021_dk_010 2013_06_022_dk_011 2013_06_024_dk_013 2013_06_025_dk_014 2013_06_026_dk_015 2013_06_027_dk_016 2013_06_028_dk_017 2013_06_030_dk_019 2013_06_032_dk_021 2013_06_034_dk_023 2013_06_036_dk_025 2013_06_038_dk_027 2013_06_040_dk_029 2013_06_043_dk_032 2013_06_044_dk_033 2013_06_047_dk_036 2013_06_048_dk_037 2013_06_049_dk_038 2013_06_051_dk_040 2013_06_052_dk_041 2013_06_054_dk_148 2013_06_055_dk_044 2013_06_056_dk_045 2013_06_058_dk_047 2013_06_060_dk_049 2013_06_061_dk_050 2013_06_062_dk_051 2013_06_063_dk_052 2013_06_064_dk_053 2013_06_068_0_Dunaj_delta 2013_06_068_dk_057 2013_06_069_dk_058 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_074_dk_060 2013_06_076_dk_062 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_079_dk_064 2013_06_080_dk_065 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_093_dk_069 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_099_dk_071 2013_06_101_dk_073 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_107_dk_075 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_109_dk_076 2013_06_111_dk_077 2013_06_112_dk_078 2013_06_114_dk_080 2013_06_115_dk_081 2013_06_116_dk_082 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_122_dk_083 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_131_dk_086 2013_06_134_dk_089 2013_06_135_dk_090 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_139_dk_092 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_150_dk_095 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_159_dk_096 2013_06_161_dk_098 2013_06_162_dk_099 2013_06_166_dk_103 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_185_dk_106 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_191_dk_109 2013_06_192_dk_110 2013_06_196_dk_113 2013_06_197_dk_114 OLYMPUS DIGITAL CAMERA OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_202_dk_116 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_205_dk_117 2013_06_207_dk_119 2013_06_209_dk_121 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_214_dk_122 2013_06_216_dk_124 2013_06_217_dk_125 2013_06_220_dk_128 2013_06_223_dk_131 2013_06_224_dk_132 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_227_dk_133 2013_06_228_dk_134 2013_06_234_dk_140 2013_06_235_dk_141 OLYMPUS DIGITAL CAMERA 2013_06_239_dk_142 2013_06_240_dk_143 2013_06_241_dk_144 2013_06_242_dk_145 2013_06_243_dk_146 OLYMPUS DIGITAL CAMERA